Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Tradycja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Tradycja. Pokaż wszystkie posty
O śmierci i cmentarzu słów kilka…

kwietnia 17, 2024

O śmierci i cmentarzu słów kilka…




Człowiek potrafi stworzyć cywilizację śmierci i jednocześnie uczynić śmierć tematem tabu, a cmentarz miejscem niepotrzebnym. Niesamowite, prawda? Z jednej strony aborcja, eutanazja, z drugiej jakiś lęk przed umieraniem: coraz więcej ludzi kończy życie w murach szpitala, coraz mniej we własnym domu, w otoczeniu bliskich. Ludzie boją się patrzeć na śmierć, a z drugiej strony chętnie walczą o prawo do zabijania. Z jednej strony organizuje się cmentarze dla psów, z drugiej przeorganizowuje te dla ludzi, bo przecież można zorganizować szafeczki na wzór paczkomatu i umieścić tam skremowane zwłoki - no takie mini mieszkanie w bloku! Coraz popularniejsze na Zachodzie są pogrzeby morskie i rozsypywanie skremowanych prochów gdzieś wśród fal - nie wiem co na to ekolodzy, ale wiem, co mówi o cmentarzu niepozorna książeczka od Wyd. Gerardinum.


Żadna książka nie jest tak wymowna jak cmentarz. Przemawia on bowiem jednocześnie do oczu, umysłu i serca.


„Cmentarz ogłasza cztery artykuły wiary: 

1) szlachetność i świętość ciała ludzkiego; 

2) wielkie prawo ogólnego i wiecznego braterstwa; 

3) nieśmiertelność duszy; 

4) zmartwychwstanie ciała.


Wymowniejszy to kaznodzieja od świętych: Bernardów, Chryzostomów i najsławniejszych mówców, oni tylko pojedyńczo i po kolei opowiadali te główne prawdy; cmentarz zaś wygłasza je jednocześnie i wszystkie razem, a wygłasza językiem zrozumiałym dla całego świata.


Widzisz teraz jak logicznie uzasadnioną jest ta nienawiść bezbożników przeciwko cmentarzowi?


Tu właśnie będzie na miejscu przytoczyć zdanie hrabiego de Maistre'a: „Złe nie zawsze uderza w mocnego, lecz zawsze w sprawiedliwego." 


Niechże sobie uderza ile mu się tylko podoba; niechże swem młotem usiłuje rozbić kowadło, my tymczasem posłuchamy kazania cmentarza:


Cmentarz ogłasza szlachetność i świętość ciała ludzkiego: (…) Przychodźcie tu z najgłębszem uszanowaniem, ponieważ ja jestem ziemią świętą. Kościół przez swoje modlitwy, błogosławieństwa, pokropienie wodą święconą, oddzielił mnie od ogólnej masy ziemi. On mnie uwolnił od złych wpływów szatana, tego wielkiego kaziciela natury fizycznej i moralnej. On mi powrócił moją wolność i czystość wrodzoną, chcąc mnie uczynić naczyniem świętem, relikwiarzem do przyjęcia i przechowywania rzeczy świętej. Nie dla siebie zostałem poświęconym, pobłogosławionym, oczyszczonym, lecz dla ciała ludzkiego, które ma spocząć w mojem łonie”


Wypowiedziano wojnę cmentarzom, bo cmentarz chrześcijański niepokoi złego ducha…


Książeczka napisana jest w formie listów - bardzo dobrze się ją czyta. Zachęcam do lektury, której nigdy nie zapomnicie…


Kazania o Przenajświętszej Ofierze - przepiękna lektura o Mszy Świętej

kwietnia 14, 2024

Kazania o Przenajświętszej Ofierze - przepiękna lektura o Mszy Świętej

 

„Przez ofiarę Mszy św. w najdoskonalszy sposób oddajemy Trójcy Najśw. chwałę i cześć Jej należną” pisze ks. Władysław Muchowicz w 25 kazaniach o Mszy Świętej. Przed Wami reprint o Najświętszej Ofierze, skuteczności Mszy Świętej: „Msza św. jest powtórzeniem całego życia naszego Zbawiciela ona jest słońcem naszego nabożeństwa, rozlewającem światło dokoła, bo powtarza wszystkie cuda i tajemnice tego życia ona tronem miłosierdzia, skąd Pan Jezus rozdaje swe łaski. Z radością tedy wskazuję na ołtarze, na które zstępuje Pan Jezus i powtarzam słowa proroka: „Oto Zbawiciel twój idzie, oto zapłata Jego z nim, a dzieło Jego przed nim".


Czy zastanawiacie się nad poszczególnymi momentami Mszy Świętej? O jakich chwilach życia i męki Chrystusa w danym momencie powinnismy myśleć? Ks. Muchowicz podpowiada: „Kiedy zaś kapłan wychodzi ze Mszą św. wyobraź sobie, że będziesz na Mszy, którą odprawiał Pan Jezus we wieczerniku, albo patrzeć będziesz na Jego bolesną mękę od krwawego potu w Ogrojcu, aż do Jego złożenia w grobie. To znowu z radością przypomnij sobie Jego chwalebne zmartwychwstanie, wniebowstąpienie i zesłanie Ducha Św.”



W książeczce znajdziecie wiele ciekawych informacji o owocach Mszy Świętej i ciekawostek, np. dlaczego pierwsi chrześcijanie przedstawili Pana Jezusa pod postacią ryby? Za kogo nie można ofiarować Mszy Św.? Ile kar czyśćcowych odpuszcza Bóg za każdą Mszę Św.? Co uwidacznia naszym zmysłom oddzielna konsekracja chleba i wina? Jakie są rodzaje ołtarzy i jak ołtarz powinien być przyozdobiony? Jakie jest mistyczne znaczenie szat kapłańskich przy Mszy św. i dlaczego w XVI wieku zmieniono wygląd ornatu, który pierwotnie okrywał całe ciało kapłana od szyi do stóp? Co oznacza pięć różnych kolorów szat liturgicznych, jakie jest znaczenie modlitw odmawianych przez kapłana na przemian z ministrantem u stóp Ołtarza? Co oznacza słowo „Amen" i kto często je używał, jakie są trzy sposoby słuchania Mszy św. zalecane przez Kościół św. ?



To wartościowa książeczka, która pomoże Wam we właściwym korzystaniu z wielkiego daru, który zostawił nam Pan Jezus w Przenajświętszej Ofierze Mszy świętej.


Zostawię Wam jeszcze fragment o tym, jak ważna jest Msza Święta dla dusz czyśćcowych:


„Św. Vianney, proboszcz z miasteczka Ars (we Francji) opowiada o pewnym kapłanie, który modląc się za duszę swego przyjaciela, postanowił ofiarować za niego i Mszę św. a oto w czasie podniesienia kielicha z Krwią Najświętszą, widział duszę jego wstępującą w wielkiej światłości do nieba.


Błogosławiony Henryk Suso, umówił się z jednym ze swych przyjaciół, że który z nich przeżyje drugiego, ten odprawi za niego przez cały rok, co tydzień, dwie Msze św. Błogosławiony Henryk przeżył tamtego, ale zupełnie zapomniał o obietnicy. Pewnego dnia, gdy się modlił w kaplicy, zobaczył przed sobą zmarłego przyjaciela, który mu wyrzucał niedotrzymanie obietnicy. Błogosławiony Henryk tłumaczył się, że zapomniał, ale ofiarował za niego wiele modlitw i uczynków miłosiernych. Mój bracie, mówi ta dusza cierpiąca, to mi nie wystarcza, mnie trzeba Krwi Chrystusowej, żeby zgasić płomienie, które mię palą tylko Msza św. może mię wybawić z tych mąk strasznych nie odmawiaj mi tej łaski. Nazajutrz kilku kapłanów odprawiło Msze św. i tak czynili przez kilka dni wreszcie pokazał się znowu umarły, promieniejący radością i mówi: „Dziękuję ci przyjacielu, żeś skrócił moje cierpienia. Krew Zbawiciela obmyła mię, jestem szczęśliwy, idę do nieba". Św. Grzegorz, papież opowiada, że za czasów jego opactwa w klasztorze św. Andrzeja w Rzymie, umarł zakonnik imieniem Justus oznajmił on mu, że cierpi w czyścu za grzech ciężki przeciw ślubowi ubóstwa, chociaż się przed śmiercią z niego wyspowiadał. Św. Grzegorz polecił jednemu z kapłanów, aby przez 30 dni bez przerwy, odprawiał za niego Msze św. Po 30 dniach pokazuje się ów zakonnik i mówi: „Dotąd było mi bardzo ciężko, lecz dzisiaj przyjmuje mnie Pan Bóg do swojej chwały". W kościele św. Andrzeja w Rzymie, pokazują po dziś dzień ołtarz, przy którym odprawiane były te Msze św. Od tego czasu rozpowszechnił się w Kościele zwyczaj odprawiania 30 Mszy św. bez przerwy, za dusze zmarłych, czyli tzw. Mszy Gregorjańskich, które są uważane jako najdzielniejszy sposób ratowania i wybawienia dusz z czyśćca”


Całym sercem zachęcam, byście sięgnęli po to krótkie a niezwykle wartościowe dziełko ks. Władysława Muchowicza „Przenajświętsza Ofiara”, wydanego jako reprint wydania z 1930 roku dzięki Wydawnictwu Świętej Tradycji Gerardinum.

Św. Jan Maria Vianney o odkładaniu pokuty

kwietnia 07, 2024

Św. Jan Maria Vianney o odkładaniu pokuty

 

Kazan św. Proboszcza z Ars nie jestem godna recenzować, mogę jedynie Was całym sercem zachęcać do lektury! Dodam, że to wspaniały prezent dla kapłana, a także na okoliczność przyjęcia Sakramentu Bierzmowania. 


Pozostawiam Wam jedno kazanie św. Jana Marii Vianneya:


„O odkładaniu pokuty


„Ja idę i będziecie mnie szukać, i w grzechu waszym pomrzecie" (J 8, 21).


Zaprawdę, bracia, wielka to nędza i upokorzenie, że się w grzechu pierworodnym poczynamy, że przychodzimy na świat jako dzieci przekleństwa! Daleko jednak większą jest hańbą żyć w grzechu, a już szczytem nieszczęścia w nim umrzeć. Grzechu pierworodnego nie możemy uniknąć, uczynkowych jednak możemy się ustrzec i powstać z nich przy pomocy łaski Bożej. Dlaczego trwamy w grzechu, który naraża nas na wieczne nieszczęście? Każdy z nas powinien lękać się groźby Jezusa Chrystusa, że grzesznik będzie Go kiedyś szukał, lecz już nie znajdzie Boga i umrze w swoim grzechu. Dobrze, powiada Duch Święty, że występni błąkają się, że ich serca i umysły są ślepe, że sami siebie gubią (Mdr 5, 6). Odkładają nawrócenie na później, pomimo grzechów spodziewają się szczęśliwej śmierci.


Byście lepiej mogli poznać zaślepienie grzesznika, wykażę wam, że tym trudniej nawraca się człowiek, im dłużej trwa w złych nałogach, że im dłużej gardzimy łaską Bożą, tym więcej Bóg się od nas oddala i wskutek tego stajemy się coraz słabszymi, duch piekielny trzyma nas coraz mocniej w swej niewoli.


I ja mam mówić o nieszczęśliwej śmierci chrześcijanina, który doznał, jak słodką jest rzeczą miłować Boga, jak wielkie dobra przygotował Jezus Chrystus tym, którzy lękają się grzechu? W ten sposób można mówić do pogan, którzy nie znają Boga i nie wiedzą nic o zapłacie, którą przygotował dla swoich ukochanych dzieci. Jak zaślepiony jest człowiek, który traci tak wielkie dobra i na siebie sprowadza straszne nieszczęścia! A przecież widzimy ludzi, którzy źle żyją, gardzą łaskami Bożymi nie zważają na wyrzuty sumienia i nie chcą naśladować pięknych przykładów. Zdaje się im, że Bóg przygarnie ich do siebie W każdej chwili, kiedy do Niego wrócą. Nie wiedzą o tym, że tymczasem diabeł gotuje im miejsce w piekle.


Pismo Święte W wielu miejscach przypomina nam, byśmy czym predzej powstali z grzechów. Do tego odnosi się wiele gróźb, porównań, figur, przypowieści i przykładów.


U św. Jana Ewangelisty czytamy: „Chodźcie, póki światłość macie, żeby was ciemności nie ogarnęły. Kto w ciemności chodzi, nie wie, kędy idzie" (J 12, 35). A w innym miejscu upomina nas Chrystus: „Patrzcie, czuwajcie, a módlcie się, bo nie wiecie, kiedy czas będzie” (Mk 13, 33). Módlcie się ustawicznie, by sobie wysłużyć pomoc do walki z potężnymi i przebiegłymi wrogami.


Przypomina nam Jezus Chrystus, że śmierć przyjdzie jak złodziej. Gdyby gospodarz wiedział, kiedy opryszek napadnie na jego dom, czuwałby i stawiłby opór: „Przeto i wy bądźcie gotowi, bo której godziny Syn człowieczy przyjdzie, nie wiecie" (Mt 24, 44). Przyjście swoje na sąd porównuje Chrystus do błyskawicy: „Albowiem jak błyskawica wychodzi od wschodu słońca i ukazuje się aż na zachodzie, tak będzie i przyjście Syna człowieczego" (Mt 24, 27). Dziś człowiek pełen życia i zdrowia, jego głowa zajęta tysiącznymi projektami, a jutro płaczą ludzie nad jego zgonem. Nie wiedział, dlaczego żył, jaki był jego cel ostateczny, umarł w zaślepieniu. Jakie było życie, taka i jego śmierć.


Pewien chory skąpiec kazał sobie przynieść skrzynkę złota, które było jego bogiem, chciał je liczyć, ale nie miał już na tyle sił, położył na nim tylko swą rękę i tak umarł. Innemu skąpcowi pokazał spowiednik wizerunek Ukrzyżowanego i namawiał go do skruchy. Na te słowa odpowiedział ów grzesznik: „Gdyby ten Chrystus był ze złota, opłaciłoby się. Z tego widzimy, że za życiem złym następuje zazwyczaj nieszczęśliwa śmierć. Przypowieść o mądrych i głupich pannach zawiera tę samą przestrogę. Mądre, które weszły na gody, wyobrażają dobrych chrześcijan, gotowych zawsze na głos Boży. Głupie są „figurą złych, którzy na później odkładają swe nawrócenie, którzy nie spełniają dobrych uczynków. Wtem puka śmierć. Jezus Chrystus wzywa ich przed sąd, by zdali rachunek ze swego życia. Pragnęliby w tej groźnej chwili uporządkować swe sumienie, nie mają jednak czasu ani siły, a może i łaski Bożej do podźwignięcia się. Błagają Boga o litość, On zaś odpowiada, że ich nie zna, zamyka przed nimi bramę, czyli wtrąca do piekła. Oto los wielkiej liczby grzeszników, którzy żyją spokojnie w swoich nieprawościach. Może i ty, bracie, do nich należysz? Upominałbym cię słowami: Przyjacielu mój, dlaczego chcesz zgubić swą duszę? Co ci złego uczyniła, że ją chcesz na wieki unieszczęśliwić? Ach, jak ślepy i niemądry jest człowiek! Sprzedaje swe skarby na wzór Ezawa za misę soczewicy, za chwilową rozkosz, za mściwą myśl, zemstę, spojrzenie lub dotknięcie nieskromne, za szczyptę ziemi lub kieliszek wódki. Piękna duszo, jak mało cenią cię ludzie! Grzesznicy żyją jakiś czas spokojnie, przynajmniej tak się na pozór wydaje, myślą o rozkoszach i bogactwach świata, dopiero po niejakim czasie, jak Ezaw, poczynają płakać i zaklinać Boga, by oddał im utracone niebo. Na to Pan odpowiada, że za późno, bo kto inny wziął ich błogosławieństwo (Rdz 24, 34).


Zatwardziały grzesznik podobny jest do nieszczęśliwego Sizary, które mu zdradliwa Jahel podała trochę mleka, a kiedy usnął, wbiła mu gwóźdź w głowę, tak iż zaraz skonał, nie mając czasu na opłakiwanie swego zaślepienia, że zaufał zdradliwej niewieście (Sdz 4).


Jak bezbożny Antioch nie znalazł przebaczenia, tak go nie będzie również dla zatwardziałego grzesznika. Zawiedzie się ciężko, kto zuchwale grzeszy, myśląc, że się nawróci w godzinie śmierci.


Ty, bracie i siostro, także często nadużywasz łask Bożych. W chorobie czyniłeś postanowienia, że się zmienisz, gdy ci Bóg przywróci zdrowie. Wyzdrowiałeś, ale się nie poprawiłeś. Owszem, gorzej postępujesz niż dawniej. Opuszczasz nawet spowiedź wielkanocną. Pamiętaj, że nadejdzie druga choroba i umrzesz bez pokuty i pójdziesz do piekła.


Im dłużej kto zwleka, tym trudniejsza jego poprawa. Sami wiecie, że dawniej robiła na was wrażenie myśl o Sądzie Ostatecznym i piekle, że nawet płakaliście. Obecnie zaś te straszne prawdy nie przerażają was, serce wasze nieczułe, widocznie Bóg was powoli opuszcza. Gdy przebierze się miara grzechów, kara Boża nastąpi nieodwołalnie.


Powiecie może, że wielu nawróciło się dopiero w godzinie śmierci. Prawda, że łotr po prawicy nawrócił się dopiero w ostatniej chwili. Lecz on nie znał przedtem Jezusa Chrystusa, a skoro Go poznał, zaraz weń uwierzył. Powiecie jeszcze, że wielu ludzi długo leżało w grzechu, a przecież się nawrócili.


Bądź ostrożny, przyjacielu, byś się nie oszukał, wielu rzeczywiście żałowało, lecz nie wszyscy sie nawrócili. Za dowód nich posłuży Saul, który pomimo żalu poszedł na potępienie (1 Krl 15, 24. 30). Judasz żałował, oddał pieniądze i powiesił się ( M t 27,3). Powiadam wam, że jeżeli nie porzucicie grzechu, łatwo w nim umrzecie i pójdziecie na potępienie. Trwając w nałogach długi czas, nie zdołacie powstać o własnych siłach, do tego potrzeba szczególniejszej pomocy Bożej, na którą wcale sobie nie zasługujecie, bo gardzicie łaskami dobrotliwego Stwórcy. Przypatrzmy się grzesznikowi na łożu śmierci. Zbliża się koniec, trzeba odbyć spowiedź, trzeba otworzyć tajniki swego serca, w którym są takie okropne przepaści, trzeba wejść do jego głębin, choć to serce podobne do krzaka najeżonego okropnym cierniem, tak iż nie wiadomo, gdzie rozpocząć i skończyć. Tymczasem świadomość i świeżość umysłu szybko znika, należałoby się poprawić i pojednać z Bogiem. Chory robi przyrzeczenia, obiecuje Bogu poprawę, jak to czynił w dawniejszej chorobie. Zdaje mu się, że i teraz oszuka Boga. Spowiednik pragnie obudzić w nim szczery żal, ale widzi, że umierający posiada mało przytomności. Zaprawdę, mógłby się jeszcze pojednać z Bogiem, jednak trudno mu to przychodzi, bo sprawiedliwy Bóg opuszcza go, karząc za zmarnowane łaski. Jak często stają w godzinie śmierci zatwardziali grzesznicy przed Bogiem bez żalu i poprawy! Tak kończy ów nałogowiec, który gardził wszystkim i ze wszystkiego sobie szydził, mówiąc, że ze śmiercią wszystko się dlań skończy. Tak kończy również ów swawolny młodzieniec, który jeszcze przed piętnastoma dniami śpiewał po szynkach bezwstydne piosenki, bawił się i tańczył. Tak także kończy owa młoda lekkomyślnica, która oddawała się wszelakiej próżności, wynosiła się ponad innych i tak żyła, jak gdyby nigdy nie miała umierać. Niestety, śmierć zbliża się, a z nią ciężka odpowiedzialność za zmarnowane życie. Oto już oczy gasną, śmierć puka do bramy, obecni są w zamieszaniu i z płaczem spoglądają na chorego czy chorą. Gdy otworzy gasnący wzrok, widać w nim przestrach, co również bojaźnią napełnia otoczenie. Czasami obecni nie chcą na to patrzeć, opuszczają łoże konającego, który tak umiera, jak żył.


Chodźcie, przypatrzcie się temu widokowi wy wszyscy, którzy od tylu lat odkładacie na później swe nawrócenie. Czy widzicie te zimne i drżące wargi, które niejako zwiastują, że umrzeć trzeba i iść na potępienie?


Porzuć na chwilę, pijaku, karczmę i przypatrz się tym bladym policzkom i włosom skropionym śmiertelnym potem. Czy widzisz, jak wstają włosy na głowie konającego? Widocznie trwoży się i lęka. Dla niego wszystko się skończyło, zbliża się śmierć i potępienie. Chodź i ty, córko i siostro, po- rzuć na krótki moment ową muzykę i tańce, przypatrz się, co kiedyś także z tobą będzie się dziać. Czy widzisz, jak zły duch namawia do rozpaczy konającego? Czy widzisz te okropne konwulsje? Wszystko stracone. Du- sza musi opuścić ciało. A dokąd pójdzie? Niestety, jej mieszkaniem będzie piekło.


Może jeszcze cztery minuty pozostaje życia. Obecni wraz z kapłanem padają na kolana i modlą się do Boga, by zlitował się nad tą biedną duszą. Ksiądz odmawia modlitwy za konających i w imieniu Kościoła przemawia: „Duszo chrześcijańska, wychodź z tego świata!”. Dokąd pójdzie, kiedy myślała tylko o świecie i tak żyła, jak gdyby nigdy nie miała pożegnać ziemi? Ksiądz życzy jej nieba, którego ona nie znała, o którym nawet nie pomyślała. Raczej należałoby odezwać się do niej: „Wychodź z tego świata, duszo grzeszna, idź do ognia, na który pracowałaś przez całe życie. „Duszo chrześcijańska, mówi dalej kapłan, weź w posiadanie niebieską Jerozolimę. Jak to, ona ma iść do wspaniałego grodu niebieskiego okryta tyloma grzechami, wszak całe jej życie było łańcuchem nieczystości? To ona ma mieszkać z aniołami i Jezusem Chrystusem, który jest samą czystością? Dla niej najodpowiedniejsze miejsce jest w piekle! „Boże, mówi jeszcze kapłan, Stwórco wszechrzeczy, pamiętaj, że ta dusza jest dziełem rąk Twoich". Czy może przyjąć Bóg ową duszę, która jest zbiorem wszelkich grzechów i moralnej zgnilizny? Lepiej byłoby zwrócić się do duchów ciemności, by ją zabrały, bo służyła im za życia. „Boże, powie może jeszcze kapłan, przyjmij tę duszę, która Cię miłuje jako swego Stwórcę i Zbawiciela. A gdzie dowody jej miłości ku Bogu? Czy modliła się pobożnie? Czy godnie się spowiadała i przyjmowała Komunię Świętą? Przecież nawet w czasie wielkanocnym nie przystępowała do sakramentów świętych!


Niech umilknie ksiądz, bo zły duch upomina się o nią, do niego bowiem od dawna należy. Czart jej dostarczał pieniędzy i środków do zemsty i nasuwał okazje do zaspokojenia niegodziwych pragnień. Po co jej mówić o niebie, którego nie chciała? Wolała bowiem pogrążyć się w przepaściach, niż stanąć przed obliczem Najświętszego Boga.


Umierającego ogarnia rozpacz i zwątpienie, bo widzi swą haniebną przeszłość, groźną teraźniejszość i przyszłość. Widzi, że zmarnował świę te natchnienia, i popada w nieopisaną trwogę. Trudno teraz mówić już o spowiedzi. Dlatego ksiądz pokazuje umierającemu wizerunek Ukrzyżowanego i nakłania go do żalu i ufności. „Przyjacielu mój, oto Bóg, który umarł dla twego odkupienia, miej ufność w Jego nieskończonym miłosierdziu. Podobna zachęta powiększa tylko rozpacz grzesznika. Prawie niepodobna, aby ta lekkomyślna niewiasta miała teraz ufność w Chrystusie z cierniową koroną na głowie. Wszak ona całe życie stroiła się dla przypodobania się światu. Jak będzie wyglądał Chrystus ogołocony z szat w rękach skąpca! O Boże, jaka ogarnia go trwoga na ten widok! Bóg okryty ranami ma się znajdować w rękach lubieżnika!... Bóg umierający za swych nieprzyjaciół w rękach mściwego! Nic nie pomoże zatwardziałemu grzesznikowi, choćbyśmy mu podali Chrystusa przybitego gwoździami do krzyża! Dla niego wszystko się skończyło, jego potępienie już rychło nastąpi. Ach! Trzeba umierać i ginąć na wieki pomimo tylu środków zbawienia! Boże mój, jaka rozpacz pożerać będzie na wieki chrześcijanina w piekle!


Umierający chciałby się jeszcze pożegnać z otaczającymi i z wysiłkiem wymawia te słowa: Żegnam cię, ojcze i matko, na zawsze! Żegnam was dzieci!... Ale już go nikt nie słyszy, otoczenie wyszło, sądząc, że już wyzionął ducha. Biada mi, zdaje się jeszcze mówić, jestem potępiony... O, bądźcie mądrzejszymi ode mnie! Nim wpadnie do piekła, podnosi oczy ku niebu, które traci na zawsze! Żegnam cię, piękne niebo, wspaniała siedzibo wybranych, którą utraciłem dla drobnostki! Żegnam was, piękni aniołowie, i ciebie, mój Aniele Stróżu, który byłeś z woli Bożej nieodstępnym moim towarzyszem. Na darmo jednak pracowałeś nade mną, jestem stracony! Żegnam Cię, święta Dziewico, Matko najłaskawsza! Gdybym wzywał Twej pomocy, znalazłbym niezawodnie przebaczenie. Żegnam Cię, Jezusie Chrystusie, Synu Boży, który tyle wycierpiałeś dla mego zbawienia. Na wieki zginąłem z własnej winy! Na co mi się zdała ta piękna religia i te przykazania, które mogłem zachować? Żegnam cię, pasterzu duchowy! Gardziłem tobą i twą gorliwością, sprawiłem ci wiele smutku, nie chcąc cię słuchać. Oby przynajmniej żyjący na świecie mogli uniknąć tego nieszczęścia. Dla mnie wszystko stracone! Stracony Bóg, stracone niebo, stracone szczęście!... Czeka mnie wieczny płacz i narzekanie! Zniknęła już dla mnie wszelka nadzieja! O Boże, jak straszną jest Twa sprawiedliwość, bo skazujesz mnie na wieczne łzy i jęki dlatego, że odkładałem pokutę, że nie chciałem się nawrócić, że do końca żyłem w grzechach. Sądziłem, że przed śmiercią będę miał czas pojednać się z Tobą. Doznałem okropnego zawodu!


Pewnego razu przyszedł św. Hieronim na wezwanie do umierającego, a widząc jego trwogę, zapytał o jej powód. Na to usłyszał następującą odpowiedź: „Ojcze mój, jestem potępiony". Wypowiedziawszy te słowa, zaraz skonał. Zaiste straszny los czeka grzesznika, który nawrócenie odkłada na godzinę śmierci! Ilu ludzi porwał diabeł do piekła, którzy ufali sobie, że się nawrócą! Co na to powiecie wy wszyscy, którzy się nie modlicie, nie spowiadacie i nie myślicie o poprawie? Czy zechcecie nadal pozostawać w tym groźnym stanie, z którego lada chwila możecie wpaść do przepaści wiecznych? Boże, daj nam żywą wiarę, oświeć nasz umysł, byśmy poznali, jak strasznym nieszczęściem jest potępienie, byśmy odtąd jak najstaranniej unikali grzechu. Amen”

O ziemiańskim świętowaniu Wielkanocy

kwietnia 01, 2024

O ziemiańskim świętowaniu Wielkanocy

 

Jak obchodzono niegdyś Wielkanoc? Jak wyglądał wielkanocny stół? Czym było święcone? Jak wyglądały dawne tradycje wielkanocne? Czy śmigus dyngus był zakazany pod groźbą grzechu ciężkiego? Dziś kilka ciekawych fragmentów z książki „O ziemiańskim świętowaniu”

„W Wilanowie ogrodnik hodował w oranżerii narcyzy do przybrania stołu wielkanocnego oraz hiacynty do ubrania salonów i górnych pokoi w pałacu. Maria Lewicka wspominała, że jej matka hodowała białe i różowe hiacynty na stół wielkanocny, a nauczycielka cięła i karbowała w festony papier, w który owijano doniczki dla ozdoby. Hiacyntami ustrajano też kościół, a dostarczyć je powinny były majątki będące opiekunami kościoła. Marianna Jasiecka z Polwicy na święta 1897 r. posłała do kościoła parafialnego w Śnieciskach, aby ustroić Grób Pański, „bujne hiacynty w trzech kolorach: białe, liliowe i różowe", które wyhodował ogrodnik.


Drugim obok kwiatów roślinnym elementem ozdobnym, który przygotowywano, była rzeżucha, ustawiana już tylko na stole. U Daszkiewiczów w Olszowie ziarnka rzeżuchy moczono na wacie i gazie, tak aby na święta mieć zielony kobierzec do postawienia baranka.


Stół i pomieszczenie, w którym on stał, ozdabiano też zielenią innego rodzaju, np. bukszpanem, barwinkiem, gałązkami borówek, widłakiem, baźkami, tatarakiem, gałązkami leszczyny i derenia, ale przygotowanie jej zostawiano na ostatnią chwilę. W Lebiodce dopiero przed samymi świętami przynoszono z lasu widłak i gałązki borówki. Wtedy też w salonie ustawiano kwitnące baźki, gałązki leszczyny i derenia.



Była także tradycja robienia na Wielkanoc małych bukiecików z fioletowych fiołków. Zofia z Radziwiłłów Skórzyńska, spędzająca dzieciństwo w Sichowie w Kieleckiem w latach 30. XX w., wspominała, że w Wielką Sobotę, jeśli było ciepło, to wraz z rodzeństwem zbierała w trawie przed domem ciemnofioletowe fiołki, które następnie były wiązane cienką nitką w małe bukieciki. Fiołki zbierały też, ale wcześniej, małe hrabianki Branickie wysyłane w tym celu do parku. Robiły z nich przewiązane nitką bukieciki z kilkoma listkami, następnie topione w salaterce, aby doczekały święconego i mogły ozdobić stół.
 


Bardzo charakterystycznym atrybutem świąt Wielkiejnocy było i jest jajko symbol miłości, płodności, siły, nowego życia i wiosny. Zdobione jajka, czyli pisanki znane były już w starożytności, a na ziemiach polskich przynajmniej od X w. Tradycyjne pisanki wielkanocne robiono zarówno we dworach, jak i na wsiach. Zajmowały się tym głównie kobiety, młodzież oraz dzieci. Pisanki często były dziełami sztuki ludowej. Sposób zdobienia oraz czas, kiedy je wykonywano zależał od tradycji panującej w danym domu czy okolicy. Jaja wielkanocne nosiły różne nazwy w zależności od sposobu wykonania: malowanki, kraszanki lub byczki to jaja farbowane na jeden kolor za pomocą gotowania albo moczenia w barwniku; skrobanki lub rysowanki to jaja farbowane na jeden kolor z wyskrobanym deseniem; pisanki to jaja z różnokolorowym deseniem (częściowo pokrywane woskiem i następnie gotowane w barwnikach). 


Nazwa „pisanki" stosowana bywa też potocznie w odniesieniu do wszystkich barwionych jajek wielkanocnych. Kobiety na wsiach i we dworach krasiły pisanki przed Niedzielą Palmową.


(…) Praktyki religijne, przede wszystkim te odbywane w kościele, zajmowały niewątpliwie dużo czasu w Wielkim Tygodniu. Zdaniem Michała Żółtowskiego: „Pełna wymowy, a chwilami dramatyczna liturgia z tych dni wytwarzała niezastąpiony nastrój. Panie domu zbierały domowników na wspólnej modlitwie. Poważny nastrój Wielkiego Tygodnia wzmacniał też dźwięk drewnianych klekotek, z którymi biegali po wsi chłopcy. Udział w długich nabożeństwach Wielkiego Tygodnia mógł być problemem dla dzieci. Dlatego na przykład mali Żółtowscy z Czacza byli przysposabiani przez matkę do właściwego przeżycia Wielkiego Tygodnia. Tak wspominał to Michał Żółtowski: „Nasza Matka wyczuwając trudności najmłodszych w uczestnictwie w tak długich nabożeństwach, już od Wielkiego Poniedziałku przygotowywała nas do nich przez odpowiednią lekturę. Było to Życie Chrystusa, a właściwie opis widzeń błogosławionej Katarzyny Emmerich, która od dziecka obdarzona niezwykłym darem oglądania całego życia Pana Jezusa, w końcu zgodziła się podyktować opis swych objawień. Jest to utwór bardzo żywy i obrazowy, przemawiający do serca i wyobraźni. Katarzyna słyszała jęki Chrystusa podczas biczowania, stuk młotków przy ukrzyżowaniu, ostatnie Jego słowa”


(…)



Wreszcie nadchodził Wielki Piątek dzień śmierci Zbawiciela, a więc czas największej łaski, ale też smutku i skupienia. Anna Branicka-Wolska pisała o Wielkim Piątku: „cały [ten] dzień był poważny i niepodobny do wszystkich innych".


Według tradycji rano tego dnia, na pamiątkę Męki Pańskiej rodzice lekko uderzali rózgą dzieci i młodzież (po kolei, od najstarszego do najmłodszego), mówiąc „za Boże Rany” lub „Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami”. Obyczaj ten wspominała Izabela Drwęska: „Rano budziły nas krzyki z pokoi starszego rodzeństwa, gdzie rózgą dostawali «boże rany». Nic nie chroniło nas od tej tradycyjnej «w skóry»".


W Wielki Piątek post był przestrzegany szczególnie surowo, do tego stopnia, że niektórzy zupełnie zaprzestawali spożywania pokarmów. W Kwilczu posiłki w tym dniu „jadano tylko dwa razy, bez zasiadania do stołu, z wykluczeniem wszelkich składników pochodzenia zwierzęcego i nabiału. Nie wolno było spożywać mleka, masła, sera, mięsa, jajek”. Izabela Drwęska zapamiętała, że pili w tym dniu kakao na wodzie, a na obiad był żur i kartofle. O maśle czy mleku nie było mowy.


(…) 


Zaaranżowane w kościołach Groby Pańskie licznie i całymi rodzinami odwiedzano w Wielki Piątek po południu i w Wielką Sobotę. (…) 



W Wielką Sobotę rano odbywało się w kościele nabożeństwo, podczas którego kapłan święcił ogień (poza kościołem), paschał i wodę chrzcielną w chrzcielnicy. Wówczas odprawiana też była uroczysta Msza święta paschalna, podczas której kapłan miał na sobie białe szaty, wyrażające radość. Rozbrzmiewał wesoły hymn Gloria, dzwoniły wszystkie dzwony i grzmiały organy. Ten radosny moment zapamiętała Anna Branicka-Wolska: „w czasie Mszy Świętej w wilanowskim kościele ministranci z pasją klekotali kołatkami, a potem nagle rozdzwaniały się dzwonki wszystkie, ile ich było w kościele. Robiło się wtedy i nam wesoło i nastrój smutku Wielkiego Tygodnia przemieniał się w radość wielkanocną". Czytano wówczas Ewangelię o niewiastach, które wcześnie rano spotkały siedzącego przed grobem anioła zapewniającego je, że Chrystus zmartwychwstał. Był zwyczaj, że ogień i wodę - poświęcone w Wielką Sobotę - przynoszono do chat, domów, dworów i pałaców. Do przeniesienia ognia świętego zapalonego od paschał mogły być użyte tylko smolna szczapka lub świeczka z czystego wosku. Nowym ogniem rozpalano wszystkie domowe paleniska, np. piece i kuchnie. 


(…) W Wielką Sobotę mogły się jeszcze odbywać przygotowania przedświąteczne, ale zgodnie ze starym polskim obyczajem powinny się zakończyć najpóźniej w południe.



W Wielką Sobotę rano zajmowano się przede wszystkim przygotowaniem święconego. Był to w zasadzie ostatni etap przygotowań, które trwały wiele dni, a nieraz i tygodni wcześniej. Wówczas odbywała się już tylko ceremonia nakrywania i ustawiania do stołu wielkanocnego, Janina z Puttkamerów Żółtowska wspominała, że przygotowania do święconego w Dereszewiczach odbywały w domu pełnym przeciągów, ponieważ powiewał już wiosenny wiatr, a wszystkie okna były otwarte. 


Święcone było starym i typowo polskim zwyczajem, nieobchodzonym w innych krajach, a świadczącym o charakterystycznej dla Polaków gościnności. Zachowane opisy święconego, organizowanego dawniej w rezydencjach najbogatszych rodów, wprawiają nas dziś w zdumienie. Zapraszano na nie często setki gości. Lucjan Siemieński zauważył, że: „Uczeni badacze, którzy robią pracowite poszukiwania nad historyą sztuki w Polsce, usiłując wykazać, żeśmy mieli i naszych malarzy i rzeźbiarzy i budowniczych, nie powinniby pomijać święconego, które w pewnym względzie świadczyło o bogactwie fantazyi i było niejako rzeźbą, tę mającą jeszcze zaletę, że nie tylko zachwycało oko, ale i smakowało wybornie". Mimo że niniejsza praca nie dotyczy okresu przed 1850 r., chciałbym jednak podać przykład święconego z dawniejszych czasów. Pomoże on lepiej zrozumieć kultywowanie tej tradycji w siedzibach ziemian, choć będącej już tylko echem tamtych wielkich przyjęć. Jest to opis święconego z pierwszej połowy XVII w. przywołany przez Łukasza Gołębiowskiego:


„Na samym środku był baranek wyobrażający Agnus Dei z chorągiewką, calutki z pistacyami; ten specyał dawano tylko damom, senatorom, dygnitarzom i duchownym. Stało 4 przeogromnych dzików, to jest tyle, ile części roku. Każdy dzik miał w sobie wieprzowinę, alias: szynki, kiełbasy, prosiątka. Kuchmistrz najcudowniejszą pokazał sztukę w upieczeniu całkowitem tych odyńców. Stało tandem 12 jeleni także całkowicie pieczonych z złocistemi rogami, cale do admirowania, nadziane były rozmaitą zwierzyną, alias: zającami, cietrzewiami, dropiami, pardwami. Te jelenie wyrażały 12 miesięcy. Na około były ciasta sążniste, tyle, ile tygodni w roku, to jest 52, cale cudne placki, mazury, żmudzkie pirogi, a wszystko wysadzane bakalią. Za niemi było 365 babek, to jest tyle, ile dni w roku Każde było adornowane inskrypcyami, floresami, że nie jeden tylko czytał, a nie jadł Co zaś do bibendy: było 4 puchary, exemplum 4 por roku napełnione winen jeszcze od króla Stefana. Tandem 12 konewek srebrnych z winem cypryjskim, hiszpańskim i włoskim. 


U mniej zamożnej szlachty święcone było skromniejsze. Tradycja przygotowywania obfitego święconego dotyczyła nie tylko rezydencji wiejskich, ale też miejskich, m.in. pałaców zamożnych rodzin szlacheckich i magnackich (później arystokratycznych). 


(…)


„Przez całą długość biblioteki stał stół, chyba do dwudziestu metrów długi. W środku zielona altana, w niej baranek. Z dwóch końców stołu dwie głowy: świni pieczonej i dzika w skórze z jajkiem w pysku. Głuszec, cietrzew, dzika kaczka w piórach, a potem już szynki gotowane i pieczone, całe stosy kiełbas, pieczone prosięta z kaszą, rolady, pieczone ptactwo, indyki nadziewane śliwkami albo kasztanami, jeszcze mięsiwa, galarety, auszpiki, sałatki, chrzany, sosy. A potem szeregi bab, które rozpoczyna baumkuchen sękaty, a potem szafranowa, jajowa skromna, jajowa bogata, według recepty cioci Andzi, z przepisu doktorowej, potem mazurki: królewski, cygański, przekładanych z dziesięć gatunków, pomarańczowy, śliwkowy i tu królowały przepisy babci Zosi, cioci Mani albo po prostu z kalendarza. Wśród tego dobrobytu stały jeszcze misy kolorowych jajek, nierzadko pięknych pisanek, znowu arcydzieła ciotek. W jednym końcu na dostawionym z boku nieco niższym stoliku stały butelki, cały las butelek różnego formatu, koloru, o przeróżnych zawartościach, od wiekowej starki począwszy. Rozpoczynano od jajek i szynki, a po jakiejś godzinie wnoszono barszcz w filiżankach, którego zresztą było ad libitum. Dopiero długo po tym, jak już jedzenie nawet mazurków miało się ku końcowi, wnoszono herbatę i czarną kawę"

(…)

na stole znaleźć można było „sałatki z listków młodziutkiego mlecza i z cykorii. O to dbała specjalnie nasza rezydentka Francuzka mademoiselle Bardin i również Francuzka, pokojowa Cecile. [...] Srebrne pojemniczki z pisankami, od lekko podfarbowanych do bogato malowanych, rozrzucone były po całym stole. Na prawym stole, mniejszym, było pieczywo, oczywiście domowy chleb sitny żytni z najlepszej mąki pytlowej zarabiany na kwasie i maślance. Ten chleb się nie starzał. Były oczywiście bułki francuskie i grahamki domowe. A dalej ciasta, a więc olbrzymia baba, na którą przepis zaczynał się od słów: weź 96 żółtek i cztery jaja, a nie żałuj gospodyni szafranu itd., itd. Obowiązkowo sernik wiedeński na kruchym spodzie polany czekoladą i co najmniej pięć gatunków mazurków, w tym oczywiście bakaliowy, lukrowy na kruchym spodzie, czekoladowy, karmelowy no i marcepanowy. Nie mogło również zabraknąć tradycyjnego poznańskiego placka z kruszonką (cóż to za pyszota), no i tortu Fedora na cześć tradycji matczynych, czyli austro-węgierskich. (…)



W Wielką Sobotę do siedzib ziemiańskich przybywali księża, najczęściej proboszczowie, aby poświęcić wielkanocny stół. Przybycie księdza do domu ziemiańskiego było podyktowane m.in. względami prestiżowymi. Wynikało też z tego, że święcone ziemiańskie było olbrzymie i przewiezienie go do kościoła stanowiłoby dużą trudność. Poza tym urok święconego ziemiańskiego polegał na odpowiednim zaaranżowaniu go na dużym stole. Nie zapominajmy wreszcie, że dwory świadczyły w różnej formie na rzecz kościołów parafialnych i związki obu tych podmiotów były najczęściej bardzo bliskie. Dlatego przywilej osobistego przybycia proboszcza do rezydencji ziemiańskiej w celu poświęcenia pokarmów był rzeczą naturalną. Mogli skorzystać na tym także okoliczni mieszkańcy, którzy do dworu mieli bliżej niż do kościoła.
 


(…)



Po poświęceniu duchowny witał się z państwem i wszystkimi pozostałymi osobami, składając im życzenia świąteczne. Niekiedy później zadawał dzieciom pytania z katechizmu. Proszono go, aby jeszcze został, ale on na ogół śpieszył się, bo musiał jechać do kolejnych miejsc, jeśli zostawał, to na krótko.


(…)


Zmartwychwstanie Pańskie (Wielkanoc)


W Niedzielę Wielkanocną wcześnie rano, a czasem już w Wielką Sobotę po południu lub wieczorem udawano się do kościoła na Rezurekcję, będącą uroczystym obrzędem Zmartwychwstania. Ziemianie, w zależności od pogody oraz odległości dzielącej dwór od kościoła jechali pojazdami lub szli pieszo. W Łazku, z którego jechano na Rezurekcję do Ostrołęki, konie zaprzęgano do pojazdu stosownego do ilości jadących osób. Mogła to być kareta, jeden lub dwa powozy, wolant i amerykan.


Rezurekcja była Mszą świętą połączoną z procesją, błogosławieństwem wiernych, biciem dzwonów i śpiewaniem triumfalnych pieśni wielkanocnych. Przewodniczył jej kapłan ubrany w białe szaty. Procesja odbywała się przed Mszą lub po niej. Po wyniesieniu Najświętszego Sakramentu z Grobu Pańskiego, uroczyście trzykrotnie obchodzono kościół, śpiewając pieśni wielkanocne. Jeśli pogoda była niesprzyjająca, procesja odbywała się wewnątrz kościoła. Podczas procesji ksiądz, niosący pod baldachimem monstrancję z Najświętszym Sakramentem, był prowadzony przez najbardziej szanowanych parafian, w tym przez dziedzica. Była to stara tradycja; dawniej możnowładcy i inne znaczące osoby też prowadziły księdza. Procesję rezurekcyjną wspominał Zdzisław Morawski z Małej Wsi. Po Mszy świętej odbywała się procesja „należąca do najsilniejszych dziecięcych przeżyć. Ksiądz, podtrzymywany przez czterech najprzedniejszych gospodarzy, ruszał z wysoko wzniesioną w rękach monstrancją od ołtarza ku wyjściu. Ludzie rozstępowali się klękając przed Najświętszym Sakramentem. Przy kruchcie, już na dworze, inni, godni zaszczytu gospodarze wznosili nad księdzem baldachim z bogato haftowanego złotem adamaszku koloru kremowego, na drążkach z lśniącego drzewa i z błyszczącymi, mosiężnymi okuciami. My szliśmy tuż za baldachimem". (…) Z Rezurekcji wszyscy wracali do domu z myślą o czekającym na nich tam święconym. Świąteczna uczta podawana była na zimno. Gorące mogły być tylko barszcz, bulion, kawa i herbata. Zanim każdy zajął miejsce przy stole, dzielono się święconym jajkiem i składano sobie życzenia. 




„Obrzęd dzielenia się jajkiem służy wyrażeniu wzajemnej życzliwości, przyjaźni i miłości. Czasem w dzieleniu się jajkiem lub w całym święconym, ale przy oddzielnym stole uczestniczyła też służba. Dzielenie się jajkiem rozpoczynało któreś z państwa domu lub oboje razem. W Studziankach, jak pisał Wacław Auleytner: „Mama brała do rąk piękny duży talerz z pokrojonym jajkiem święconym. W środku talerza stała solniczka ze święconą solą. Mama po kolei wszystkim składała życzenia. Wszyscy też składali sobie życzenia nawzajem”


(…)


W niektórych regionach znany był wywodzący się z Niemiec zwyczaj przygowywania dla dzieci niespodzianek, które miały być przynoszone przez wiosenne zajączki. Dzieci szukały ukrytych w ogrodzie, obejściu lub w domu koszyczków albo gniazdek zawierających kolorowe jajka i słodycze, ale zdarzały się też inne niespodzianki. Krystyna Daszkiewicz, spędzająca dzieciństwo Olszowie w Poznańskiem, wspomina o takim zwyczaju szukania prezentów od zajączka. Kiedy ona i jej siostra były jeszcze małe, po śniadaniu wielkanocnym szukały parku lub w przypadku brzydkiej pogody, w domu, gniazd z kolorowymi i czekoladowymi jajkami, które przynosił im zajączek.


(…)


W drugi dzień świąt, Poniedziałek Wielkanocny zwany też Lanym Poniedziałkiem, udawano się do kościoła na Mszę świętą, ale w dniu tym odbywał się też tradycyjny dyngus. Zwyczaj ten, inaczej zwany śmigusem, znany był w Polsce przynajmniej od XV w. Barbara Ogrodowska pisała, że: „Kropienie, obmywanie się, oblewanie i zanurzanie w wodzie tak charakterystyczne dla świątecznego cyklu Wielkanocy i zwłaszcza dla Lanego Poniedziałku jest niewątpliwie reliktem dawnych, wcześniejszych niż chrześcijaństwo, zwalczanych przez kościół zabiegów oczyszczających, sprowadzających deszcz, mających zapewnić zdrowie, urodę i płod- ność". Kościół zabraniał dyngusa i dyngowania, polewania się wodą połączonego z wypraszaniem datków, uważanego w XV w. za grzech śmiertelny. 


Zygmunt Gloger podał, że: „Synod duchowny djecezyi poznańskiej za Władysława Jagiełły, w uchwałach swoich przeciw zwyczajom zabobonnym nakazuje w artykule zatytułowanym Dingus prohibeatur. «Zabraniajcie, aby w drugie i trzecie święto wielkanocne mężczyźni kobiet a kobiety mężczyzn nie ważyli się napastować o jaja i inne podarki, co pospolicie się nazywa dyngować, ani do wody ciągać»


Zwyczaj polewania wodą przetrwał jednak mimo zakazów. Ksiądz Jędrzej Kitowicz opisał zwyczaj dyngusa za Augusta III Sasa. Jak się okazuje, były to czasy, gdy nie tylko dobrze jadano, ale i oblewano. „Była to swawola powszechna w całym kraju tak między pospólstwem, jako też między dystyngwowanymi; w Poniedziałek Wielkanocny mężczyźni oblewali wodą kobiety, a we wtorek i w inne następujące dni kobiety mężczyzn, uzurpując sobie tego prawa aż do Zielonych Świątek, ale nie praktykując dłużej jak do kilku dni. Oblewali się rozmaitym sposobem. Amanci dystyngwowani, chcąc tę ceremonią odprawić na amantkach swoich bez ich przykrości, oblewali je lekko różaną lub inną pachnącą wodą po ręce, a najwięcej po gorsie, małą jaką sikawką albo flaszeczką. Którzy zaś przekładali swawolą nad dyskrecyją, nie mając do niej żadnej racyi, oblewali damy wodą prostą, chlustając garkami, szklenicami, dużymi sikawkami, prosto w twarz lub od nóg do góry. A gdy się rozswawolowała kompania, panowie i dworzanie, panie, panny nie czekając dnia swego, lali jedni drugich wszelkimi statkami, jakich dopaść mogli; hajducy i lokaje donosili cebrami wody a kompania dystyngwowana, czerpając do nich, goniła się i oblewała od stóp do głów, tak iż wszyscy zmoczeni byli, jakby wyszli z jakiego potopu. Stoły, stołki kanapy, krzesła, łóżka, wszystko to było zmoczone, a podłogi – jak stawy – wodą zalane” 


Wszystkie cytowane fragmenty oraz zdjęcia grafik i drzeworytów pochodzą ze wspaniałej książki „O ziemiańskim świętowaniu. Tradycje świąt Bożego Narodzenia i Wielkiejnocy” Tomasz Adam Pruszak, Wydawnictwo Netrion